O… żałobie
“Płacz! – to przyniesie ci ulgę” – o żałobie, tajemnicy śmierci – z psychologiem, Elizą Cieślikowską rozmawia ks. Damian Jarnot
ks. DJ: Swego czasu Radio eM nadało ciekawy reportaż o jednym z katowickich hospicjów. Wypowiadali się w nim lekarze, pacjenci, a także jedna z pielęgniarek. Wypowiedziała dosyć oczywiste, choć trudne słowa – “Statystyki nie kłamią, 100% ludzi umiera! Każdy z nas musi mieć uregulowany stosunek do własnej śmierci”. Co to znaczy – Pani zdaniem – “mieć uregulowany stosunek do własnej śmierci”?
Eliza Cieślikowska: Umieranie jest integralną częścią życia, równie naturalną i przewidywalną co narodziny. Jednak o ile narodziny są powodem do świętowania, śmierć jawi się jako przerażający i okropny temat, którego unikamy. Nie rozmawiamy o śmierci, boimy się jej.
Unikamy tego tematu, jakby nas to nie dotyczyło, a przecież co 3 sekundy na świecie umiera człowiek. Unikamy też miejsc przypominających nam o kruchości życia. Wiemy, że istnieją takie miejsca jak hospicja, ale jest to dla nas pewna abstrakcja. Słyszymy w telewizji o wojnach, o zabitych, o śmiertelnie chorych… ale jest to dalekie, odległe od naszego życia, istnieje poza naszą świadomością.
Życie dane jest nam po to, aby je przeżyć. Doświadczenie straty może to przeżycie zakłócić, przerwać albo umocnić… Śmierć kogoś, kogo kochamy, to jedno z najbardziej przygnębiających i wyniszczających wydarzeń w naszym życiu. Jest to doświadczenie porażające i oszałamiające, o którym nie można powiedzieć, że będzie się je miało za sobą po paru tygodniach, czy miesiącach. Ludzie w żałobie walczą o nadanie sensu swojemu bólowi i stracie. Niektórzy czują się opuszczeni przez Boga, a inni mocno odczuwają Jego bliskość.
Jak w tym temacie łączy się teologia z psychologią?
Chrześcijanie wierzą, że śmierć to przejście do nowego życia, że ze zmarłym spotkamy się przy końcu czasów, a teraz on przebywa już z Bogiem. Ale po ludzku pozostaje smutek i żal. Wiara może pomóc w poradzeniu sobie z odejściem bliskich. Czas żałoby powinien przynieść okres budowania silniejszych więzi z Bogiem, gdyż z nich płynie siła do przetrwania tych trudnych chwil. Warto zachęcać osoby osierocone, aby nie ustawały w modlitwie. Szczególnie powinniśmy się modlić za osoby osamotnione i te, które w tym czasie są narażone na rozbicie duchowe. Dla uczniów Chrystusa śmierć bliskiej osoby jest bolesnym doświadczeniem. Jednak świadomość, że Zmartwychwstały jest Panem życia mojego i tych, którzy odeszli, to naprawdę wielka, niczym nie zastępowalna otucha.
Często zdarza nam się towarzyszyć tym, którzy utracili kogoś bliskiego… Pewnie ŻAŁOBA ma swoją psychologiczną definicję?
Żałoba jest wyrazem bólu, wyrazem czegoś, co dzieje się w człowieku. Żałoba po ukochanej osobie to bardzo trudny okres. Pełen przykrych, nieraz skrajnych emocji i zachowań. Pomimo tego, że jest to stan tak trudny do zniesienia, to jest to reakcja zupełnie naturalna i niezbędna. Doświadczanie utraty jest stałym elementem ludzkiego istnienia. Tracimy bliskie osoby, które umierają, odchodzą, tracimy prace, zdrowie, sprawność, poczucie bezpieczeństwa. Jedną z najtrudniejszych strat jest jednak śmierć. Bowiem ona jest nieodwracalna. Żałoba to czas, w którym można wyciszyć się, opłakać ukochaną osobę i w końcu pogodzić się z jej odejściem.
Kiedy umiera ktoś bliski, zawsze pojawia się uczucie negacji, silna tęsknota sprawia, że niemal widzimy, słyszymy, czujemy zapach zmarłej osoby. W większym nasileniu możemy to odczuwać, gdy śmierć kogoś przyszła nagle, niespodziewanie i nie była skutkiem długotrwałej choroby.
Każda żałoba jest “inna”?
Tak, ponieważ każda osoba inaczej będzie przeżywać odejście bliskiego.U każdego przebieg żałoby będzie więc miał charakter indywidualny. Niezwykle ważne jest, kim był dla nas zmarły, a także jakie były okoliczności jego śmierci. Proces ten może przebiegać w różnym tempie i z różną intensywnością.
Czy przeżywanie żałoby ma jakieś swoje “granice”? Czy żałoba “sama przejdzie”?
Żałoba jest doświadczeniem trudnym i bolesnym, jest jednak również doświadczeniem ważnym, przez które trzeba przejść, aby znów móc odnaleźć w życiu pełnię, radość i pójść do przodu, mimo poniesionej straty.
To, co się dzieje w człowieku przed stratą (jeżeli stratę można przewidzieć) i po stracie, nie jest krótką chwilą, lecz procesem, który ma swoje etapy. Każdy z nich wymaga czasu – jego długość jest czymś indywidualnym, zależnym od człowieka i jego konkretnej sytuacji. Skracanie tego czasu grozi uwięzieniem na jednym z etapów, co negatywnie może rzutować na dalszy rozwój człowieka. Ci, którzy zajmowali się doświadczeniem straty i badali zjawisko żałoby, rozróżniają wiele jej etapów. Zasługują one na naszą uwagę, abyśmy w kontakcie z osobami osieroconymi przynajmniej starali się zrozumieć ich obecny stan. Wspólnym mianownikiem wielu badań są następujące fazy:
Pierwszy etap to szok i zaprzeczanie. Pojawia się wewnętrzny chaos, poczucie bezradności. Informacja o śmierci jest zbyt trudna do przyjęcia, zbyt bolesna, stąd obronny charakter szoku. Dystansujemy się, nie jesteśmy w stanie uwierzyć w to, co się stało, mamy nadzieję, że to pomyłka, nieporozumienie.
Gdy szok powoli mija, mija znieczulenie, które tłumiło potworny ból. To okres uświadamiania sobie straty, gdzie świadomość staje się naszym wrogiem, przytłacza bowiem tak, że wydaje nam się, że nie jesteśmy w stanie jej dłużej udźwignąć. To czas silnych, zmiennych emocji, które oscylują między lękiem, niepokojem, poczuciem winy a gniewem.
W kolejnym etapie silna energia powoli się kończy. Pojawia się czas wycofania, przeżywania smutku, żalu, rozpaczy. Odczuwamy zmęczenie, brak wiary, nadziei. Nasz organizm może być tak osłabiony, że układ odpornościowy przestaje chronić nas przed chorobami czy infekcjami, gorzej radzimy sobie ze stresem dnia codziennego.
Następny etap, który początkowo wydaje się, że nigdy nie nadejdzie, polega na powolnym powrocie do równowagi. Coraz częściej pojawia się poczucie odzyskiwanej kontroli, zaczynamy rezygnować z dawnych ról, związanych ze zmarłą osobą, a tworzymy swoją nową tożsamość, nie wynikającą z relacji ze zmarłym. Poszukujemy osobistego znaczenia przeżytej straty.
Ostatni etap to odnowa, gdzie uczymy się nowego życia, w którym nie ma zmarłej osoby. Zaczynamy skupiać się na swoich potrzebach, powraca aktywność życiowa, energia, aktywny kontakt ze światem, nawiązujemy nowe, ważne dla nas relacje. To etap, w którym nie zapominamy o zmarłym, nie zdradzamy go, jak wiele osób się obawia. Nasza miłość czy tęsknota nie znika. Przyjmujemy jednak rzeczywistość, w której tej osoby już nie ma. Bowiem my wciąż żyjemy.
Warto pamiętać, że powyższe etapy mogą występować u każdego z innym natężeniem, mogą powracać czy współwystępować ze sobą.
Często podaje się okres roku lub dwóch lat jako czas potrzebny do zakończenia żałoby. Jednak czasu, którego każdy indywidualnie potrzebuje, aby zaakceptować śmierć bliskiego, przeżyć ból, pustkę, poczucie winy, uporać się z nową rzeczywistością i znowu zacząć cieszyć się życiem, nie da się określić. Niekiedy żałoba trwa osiem miesięcy, niekiedy może trwać pięć lat. Dopiero kiedy potrafimy wspominać zmarłą osobę bez intensywnego bólu, możemy sądzić, że zakończyliśmy proces żałoby. Smutek po stracie będzie się jednak odzywał w nas całe życie. Pojawiać się będzie w momentach szczególnie dla nas ważnych lub przy okazji świąt rocznicowych. Życie po stracie nigdy nie jest takie samo jak przedtem.
Kiedy komuś, kto przeżywa żałobę zaproponować pomoc psychologiczną lub psychiatryczną?
O nietypowej żałobie mówimy, kiedy proces radzenia sobie ze stratą zatrzymuje się na jednym z etapów. Brak jest dynamiki, zmian, różnorodności objawów. Stan taki musi trwać bardzo długo, a intensywność doznań jest na tyle duża, że poważnie zakłóca codzienne funkcjonowanie. Mam na myśli te sytuacje, kiedy osoba osierocona nie wychodzi z łóżka, zaniedbuje życie zawodowe, rodzinne, nie dba o siebie, nie zaspokaja swoich potrzeb, odmawia przyjmowania posiłków czy leków. Może dojść do sytuacji, że taka osoba nie będzie pokazywać żalu, smutku czy rozpaczy, czyli emocji związanych z żałobą. Powinno nas zaniepokoić, kiedy osoba osierocona nie przyjmuje do świadomości faktu śmierci, tzn. że funkcjonuje, jakby bliski wciąż żył, np. pozostawiając rzeczy, pokój czy mieszkanie zmarłego w stanie, w jakim ten zostawił je przed śmiercią (rozłożone rzeczy, ubrania, otwarte książki, pozostawione naczynia, niepościelone łóżko). Przy długotrwałej i tak przeżywanej żałobie trzeba uwzględnić konieczność szukania pomocy u specjalisty np. psychologa.
Warto zwrócić także szczególną uwagę na relacje między najbliższymi zmarłego. Paradoksalnie, traumatyczne przeżycia w niewielkim procencie wzmacniają relacje partnerskie i rodzinne, w większości przypadków je osłabiają. Bliscy inaczej reagują i inaczej radzą sobie z emocjami i w związku z tym niejednokrotnie żałoba jest samotnym zmierzeniem się z problemami. Potrzeba wsparcia u jednych, niechęć do otrzymywania pomocy u drugich; potrzeba rozmowy u pierwszych, zamknięcie się na temat śmierci u drugich – to są takie skrajności, które powodują, że osoby osierocone zaczynają żyć we własnych światach, co może doprowadzić do poważnego kryzysu w relacjach małżeńskich, rodzicielskich czy przyjacielskich. Wtedy warto szukać pomocy specjalistów.
Przyczyną wielu przedłużających się problemów emocjonalnych i psychicznych w żałobie mogą być także sprawy niedokończone. Zmarłego przecież nie można przeprosić, nie da się już załagodzić drobnej sprzeczki. Skutkiem tego są wyrzuty sumienia, czy rozpamiętywanie. Niewielu spośród nas żyje tak, jakby to był dzień ostatni, więc w obliczu śmierci bliskiej osoby (szczególnie nagłej) zostajemy z przykrym balastem, nieraz na resztę życia. Czasem wyjściem jest wyłącznie pomoc psychologa lub psychiatry.
Pamiętajmy, że dzielenie doświadczeń żałoby z kimś, kto przeszedł przez coś podobnego lub ze specjalistą, może pomóc osobom cierpiącym.
Jak pomóc komuś, kto przeżywa żałobę? Często w jakiejś bezradności wolimy nie spotykać się z ludźmi pogrążonymi w żałobie… Czy nasze słowa pomagają, czy drażnią – jest tu możliwe jakieś uogólnienie?
Nie ma jednego skutecznego sposobu pocieszenia po stracie. Chcąc pomóc, nie kierujmy się schematami – zaangażujmy wrażliwość, patrzmy i słuchajmy uważnie…
Każdy z nas inaczej przeżywa żałobę, jednak większość ludzi, w tym trudnym czasie, potrzebuje wsparcia innych osób. Przede wszystkim powinniśmy wykazać się cierpliwością i umiejętnością słuchania. Zamiast unikać tematu śmierci, pozwólmy osieroconemu skorzystać z przyjaznego ucha, które pozwoli zmierzyć się z żalem i bólem. W trakcie takich spotkań możemy oprzeć się na wspólnych wspomnieniach, doświadczeniach i pamiątkach po zmarłych – to daje osieroconemu namiastkę ciepła i bliskości. Słuchanie może być trudne, ale osoba w żałobie potrzebuje możliwość wygadania się. Nie jest to wcale łatwe, zwykle udaje się tylko tym, którzy sami doświadczyli bólu rozstania lub także byli mocno związani ze zmarłym. Podczas takich rozmów może pojawić się znudzenie, zmęczenie – to naturalna obrona słuchającego przed bolesnymi emocjami innych. Nie powinniśmy nigdy przerywać, ale kiedy rozmawiamy, powinniśmy unikać słów, których sami nigdy byśmy nie chcieli usłyszeć. Nie pocieszajmy więc na siłę, nie mówmy, żeby ktoś się nie martwił, że życie toczy się dalej. Nie udawajmy, że wiemy, co ktoś czuje i że wiemy, co powinien czuć i myśleć. Osoba w żałobie nie będzie oczekiwała od nas niczego. Sami powinniśmy zadbać o to, żeby wprost zapytać jakie wsparcie może być dla niej potrzebne i zaoferujmy swoją pomoc np. w organizacji pogrzebu. Czasami trzeba podać tabletkę uspakajającą, a kiedy indziej razem cierpliwie poczekać na sen. To naprawdę bardzo wiele znaczy. Warto zaproponować swoje towarzystwo, gdy osoba będzie chciała iść na cmentarz lub podczas Mszy za osobę zmarłą. Można zaprosić czasem na kawę, do kina, na spacer czy na obiad. Można także pomóż finansowo, gdy dana osoba ma teraz trudności. Szczególnie pamiętajmy o takich osobach przy okazji świąt, rocznic.
Osoba, która nie radzi sobie z utratą ukochanej osoby, często nie może także zapanować nad codziennymi obowiązkami: zaniedbuje dzieci, zakupy, wyprowadzenie psa. W takiej sytuacji zalecana jest rozwaga w pomocy. Na początku to zrozumiałe, ale jeśli od śmierci upłynęły miesiące, nie przesadzajmy ze współczuciem. Czasem lepiej powiedzieć parę gorzkich słów, sprowadzających na ziemię. Nadmiar troski pomaga wycofywać się z życia i zachowywać się niedojrzale. Uciekanie od realnego życia prowadzi do samozniszczenia. Gdy cierpi psychika, to podupada cały organizm. Osoba w żałobie jest wówczas bardziej podatna na depresję, a ta osłabia układ odpornościowy , prowadząc do przewlekłych infekcji czy chorób nowotworowych.
Inną formą pomocy dla osób w żałobie są tzw. grupy wsparcia dla ludzi przeżywających utratę swoich bliskich. W Stanach Zjednoczonych są one od dawna popularne, w Polsce takich grup jest jeszcze mało, ale z roku na rok przybywa. Jeśli jesteśmy w grupie ludzi mających ten sam problem, to szybciej się przed nimi otwieramy, lepiej się rozumiemy i chętniej dzielimy z nimi własnymi uczuciami i doświadczeniami. To z kolei pozwala na łagodniejsze przejście przez etapy żałoby. Na grupach wsparcia ludzie często mówią takie rzeczy, jakich nie odważyliby się powiedzieć nawet swoim bliskim – z obawy przed ośmieszeniem siebie albo zranieniem ich uczuć. Poza tym w grupie wsparcia mówi się na forum publicznym – a otwarte mówienie o cierpieniu pomaga szybciej nazwać problemy i się z nim zmierzyć. A to jest pierwszy krok do znalezienia nowego sensu swojego życia.
Dla większości z nas sytuacja, kiedy spotykamy człowieka, który stracił kogoś kochanego, członka rodziny, jest niezwykle trudna. Bojąc się trudnych emocji, zaczynamy unikać kontaktów, tymczasem zapewniajmy, że „miłość nigdy nie umiera, choć życie się kończy”. Przypominajmy, że „umiera się nie po to, by przestać żyć, lecz po to, by żyć inaczej.” Przecież „nie umiera ten, kto trwa w naszych sercach i pamięci”.
Jako neoprezbiter chciałem pocieszyć kobietę, której kilkanaście dni wcześniej zmarł mąż, powiedziałem jej – “Niech pani nie płacze, jemu już teraz jest dobrze”. Kobieta odpowiedziała mi na to – “Ale mnie tu jest źle”. Dziś raczej nie pocieszałbym takimi słowami! Ale …jak osoby przeżywające żałobę mogą sobie radzić z przeżywanym osamotnieniem?
Wiele razy towarzyszyłam rodzinom w pierwszych chwilach po stracie bliskich osób. Zdarza mi się wtedy usłyszeć, co mówią bliscy, którzy chcąc pocieszyć… Trudno jest znaleźć słowa pocieszenia, gdy ktoś opłakuje stratę ukochanej osoby. Niektóre, mimo dobrych intencji, mogą przynieść efekt odwrotny od zamierzonego. Nie ma złotej reguły na to, co powiedzieć, by pocieszyć. Dyskretna gotowość do pomocy i jednoczesne danie prawa do przeżywania żałoby po swojemu to najlepsze, co możemy zrobić w tej trudnej sytuacji. Pomagając, ważne, abyśmy unikali pewnych stwierdzeń…
Znajomi, przyjaciele, często mówią, że „czas leczy rany”, lecz osoba osierocona wie, że czas nie leczy ran. Przecież rana, której się nie dogląda, nie leczy, która nie jest starannie opatrzona, nie zagoi się sama. Jej stan się pogarsza. A jak ją zagoić, jak wyleczyć, skoro życie rozpadło się nagle na miliony kawałków, których już skleić się nie da, bo przecież będzie brakowało tego jednego elementu. Jak znaleźć siłę, żeby wstać z łóżka, żeby uświadomić sobie, że już jej lub jego nigdy więcej osoba nie usłyszy, nie zobaczy, nie przytuli. Trudno jest przetrwać to okropne poczucie pustki, osamotnienia…
„Wiem, co czujesz” – to częsty sposób składania kondolencji; pozornie wygodne zdanie, kiedy nie wiemy, co powiedzieć. Tymczasem nikt z nas nie może przewidzieć, jak zachowałby się w obliczu nieodwracalnej straty. Póki śmierć nie dotknie nas najdotkliwiej, nie możemy nawet wyobrazić sobie, jakie to bolesne. „Współczuję, przykro mi” – wydaje się bardziej stosowne. I gotowość niesienia pomocy, kiedy będzie niezbędna.
Warto unikać zdania, które Ksiądz wypowiedział do tej kobiety: „Nie płacz już”. Wręcz przeciwnie: zachęcajmy do płaczu i mówmy „płacz – to przyniesie ci ulgę”.
Powszechne jest zdanie: „Wszystko będzie dobrze!„, czy „Wszystko wróci do normy”. Czy naprawdę? Otóż nie, nie wróci. Nie mamy pewności, co przyniosą nam kolejne dni… Nic już nie będzie takie samo.
Szczególnie trudne jest zdanie „Bóg daje nam tyle, ile możemy udźwignąć”. Kiedy osoba pogrążona jest w rozpaczy, niezdolna do stania na równych nogach, to ostatnią rzeczą, jaką chce usłyszeć jest to, że właśnie tyle bólu jest dla niej przewidziane. Prawda jest taka, że żałoba zawsze jest cięższa, niż możemy udźwignąć, nawet jeśli udało nam się stanąć na nogi, to jednak się chwiejemy. Często to zdanie może osobę rozwścieczyć i oddalić od Boga.
Kolejne popularne zdanie, którego powinniśmy się oduczyć to: „Zadzwoń do mnie, jak będziesz potrzebować pomocy”. Proponuję, żeby nie czekać na telefon od osoby, która jest w żałobie, tylko zadzwonić samemu. Nawet, jeżeli ktoś odrzuci połączenie, warto, abyśmy się nie obrażali, tylko spróbowali znowu i byli blisko osoby w cierpieniu. Jest jednak pewien wyjątek, w którym nie możesz stać z boku. To sytuacja, kiedy po stracie kogoś bliskiego człowiek jest tak załamany, że wpada w głęboką depresję, nie chce wstawać z łóżka i mówi, że nie chce żyć. Wtedy musimy zasugerować pomoc specjalisty – psychologa lub lekarza.
Co zatem powiedzieć? Najodpowiedniejsze są najprostsze rozwiązania… „Jest mi bardzo przykro z powodu twej straty”. Nasza przyjaźń i obecność może być najlepszym pocieszeniem. Ważne, żeby być na wyciągnięcie ręki, żeby zapewnić o swojej modlitwie. Ważne, żeby dać odczuć drugiemu człowiekowi, że o nim nie zapomnieliśmy, nawet jeśli nie do końca wiemy, co powiedzieć.
Zobaczyłem niedawno film “Cisza” o tyskich licealistach, którzy zginęli pod lawiną w Tatrach… Dowiedziałem się, że towarzyszyła Pani wtedy rodzicom tych młodych ludzi w tych strasznych dla nich dniach. Czy – oczywiście w granicach tajemnicy zawodowej! – może Pani podzielić się tym doświadczeniem, pewnie dla Pani też było to olbrzymie obciążenie?
„Lawina” była szokiem dla nas wszystkich: dla rodziców, przyjaciół, dla każdego mieszkańca Tychów… Towarzyszyłam wtedy Rodzicom w wielu niezwykle osobistych dla nich momentach:: w Zakopanem, w Tychach, na Jasnej Górze… Ze wzruszeniem wspominam, jak Rodzice zwracali się do mnie: „nasz anioł”…
Wówczas jako młody psycholog silnie poczułam, że życie nie jest prostą układanką, tylko jest wypełnione pytaniami, na które nie ma odpowiedzi i tam według mnie jest miejsce dla wiary. Uważam, że zrozumienie śmierci dzieci jest niemożliwe. W takich momentach warto wierzyć w to, że Bóg jest blisko nas, kiedy cierpimy. Ta historia sprzed lat mocno uwydatnia nagłość śmierci, która niezwykle boli…
Z perspektywy czasu myślę, że najlepsze co mogłam wtedy zrobić, to BYĆ dla Rodziców i Im towarzyszyć. Niejednokrotnie moja milcząca obecność była dla Nich informacją, że nie muszą cierpieć w samotności. W takich sytuacjach – jak w tamtej sprzed lat i w wielu innych – nie ma magicznych słów, od których ból znika, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki…
Aktualnie pracuję z osobami dorosłymi, które borykają się z kryzysami życiowymi, depresją, lękiem, którzy czują, że potrzebują życiowych zmian. Gdy ktoś pyta mnie o obszar pracy najbardziej bliski mojemu sercu, to odpowiadam, że jest to praca ze stratą… Myślę, że jest to coś w rodzaju testamentu, który otrzymałam w związku z pomocą Rodzinom, którym lawina zabrała dzieci…. Od tamtego wydarzenia jestem często proszona o pomoc w towarzyszeniu rodzinom w pierwszych chwilach po stracie bliskich osób. Jest to dla mnie wielkie wyróżnienie…
Jak oswoić dzieci z tematem śmierci? A może unikać tego tematu?
Dzieci bardzo różnie reagują na wiadomość o czyjejś śmierci. Wiele z nich wybucha płaczem, podczas gdy inne twardo nie okazują wzruszenia. Zdarza się, że dziecko nie wie, jak zareagować, ponieważ nie rozumie, co się stało – zwykle z powodu braku od nas, dorosłych, czytelnych informacji.
Według mnie reakcja dziecka na śmierć rodziców, rodzeństwa czy innych bliskich mu osób to temat niezwykle ważny, potrzebny, o którym trzeba mówić. Mając to na uwadze, warto, aby tematyce związanej z doświadczaniem żałoby przez dzieci przyglądnąć się szerzej.
Zatem mogę przyjąć, że jesteśmy umówieni na kolejny wywiad?
Jak najbardziej!
Cieszę się i serdecznie dziękuję za rozmowę!